Mały Kot to łobuz. Lubi sobie raz na jakiś czas zwiać przez płot. Przeważnie później daje mi się bez problemu znaleźć i zaprowadzić do domu (po założeniu szeleczek na smyczy, lub na rękach), ale niekiedy znika... Przeżywam wtedy katusze i już ze 100 razy myślałam, jak tego uniknąć. W końcu nagrałam fachmana od płotów, aby zrobił takie zabezpieczenie od góry, żeby Mały nie mógł wyjść, ale w międzyczasie trochę się u mnie pokręciło, nie byłam pewna co i jak, w końcu jednak gdy uznałam, że chcę ten dodatkowy element płotu, Pan Fachman nie miał akurat czasu... i właśnie wtedy Mały Kot urządził sobie wypad... Było po 21, ściemniało się (na południu szybciej zapada noc niż na północy kraju) i byłam przerażona. Chociaż zobaczyłam go tuż za naszym płotem i od razu pobiegłam po niego, gdy dobiegłam nie było po nim śladu. Ani widu, ani słychu (a słuch mam dobry i nasłuchiwałam)... Szukałam go z przerwami i na zmianę z synem i jego kolegami półtorej godziny. Nic. w końcu po 23 daliśmy za wygraną. Był spokojny wieczór, trochę kropiło, uznałam, że raczej nikt go nie ukradł, a chłopcy sprawdzili ulice... Wróciłam na ogród do Urwiska, który miauczał za mną. Siedziałam z nim i widziałam, że Urwis coś usłyszał, zobaczył.
Tak był to nasz Mały Kot... Ponieważ był za płotem, a niby chciał wrócić, ale nie wyglądał na przekonanego i zaczął się oddalać, zadzwoniłam do syna, aby szybko po niego biegł, a sama wspięłam się na płot, by zobaczyć dokąd zmierza...
Koniec końców Mały wrócił tą samą drogą (przez płot), a ja dopiero pół godziny później zorientowałam się, że przez dłuższy czas w krótkiej spódniczce nie wyjdę, a to za sprawą długiego rozcięcia od kolana do połowy łydki...
Po tym incydencie stwierdziłam, że nie ma na co czekać... Pojeździłam z Miśkiem po castoramach i leroyach i stwierdziłam, że a) nie tylko nie ma na co czekać, ale b) dodatkowy element z paneli płotowych będzie wyglądał strasznie, c) trzeba zrobić zabezpieczenie z siatki...
Najpierw był plan, a później wykonanie...
Mały Kot nie był zachwycony:
Chociaż chciał wyglądać na wyluzowanego:
Mina go zdradzała...:
Niby sobie leżał...
... i wygibasy robił...,
ale te uszy!...
Podchodził do płotu,
oglądał,
przymierzał się...
.......... a jaki był efekt?
Zdjęcia pokażę jutro... ;/
A to lajza! Jak znam zycie, siatka nie bedzie dla Malego przeszkoda. :)))
OdpowiedzUsuńWierzę, że jednak będzie ;P
Usuńmoje koty przełażą po siatce, ale one są małe...
OdpowiedzUsuń:)... Pod Małym Kotem Denisem by się zarwała...
UsuńSpryciula ..... chce poznawać świat :-)
OdpowiedzUsuńZawsze tak miał, ale w końcu postanowiłam coś z tym zrobić...
UsuńA to spryciarz. Już pewnie wymierzył i wymyślił, jak obejść zabezpieczenie?
OdpowiedzUsuńWspółczuję tej rany.
No jeszcze nie :D
UsuńRana wygląda nieciekawie, aż boli jak się patrzę :/ oby szybko się zagoiło. A Mały Kot to faktycznie łobuz, mam nadzieję że siatka to skuteczna przeszkoda dla niego, chociaż tez wzrok - chyba coś kombinuje.
OdpowiedzUsuńNa mnie się wszystko ładnie goi... :). Ale wygląda brzydko...
UsuńNo kombinuje, ale póki co nie wykombinował... ;/
Kot- wędrowniczek, ciekawski cóż tam za płotem zobaczy...
OdpowiedzUsuńJejku, dzięki ci za ten wpis! I ja muszę opisać nasze perypetie... Niestety nieudane. :( Ciekawa jestem ogromnie następnego wpisu. Trzymaj się, Abi :)
OdpowiedzUsuńNa razie, odpukać, nie przeszedł.
UsuńA ja ze swoim walczę wędrowniczkiem. :) Jest już ogrodzona działka prawie. Jeszcze tylko wyjście na które mąż nie wyraża zgody, bo takie ze wszystkich stron ogrodzone, ale tam się zasadzam z krzesełkiem i gdy lata wolno mały, przy wejściu siedzi cerber i nie puszcza w dalekie krainy, :) Coś mój wspominał o bramie bo ... Lora wylatuje jak z procy do przechodzących i może złapać za rękę, niektórzy się boją. :))
OdpowiedzUsuńWierzę że nie wykombinuje no chyba że się nauczy chodzić po sufitach. :) ale czy ja wiem? żarty żartami koty dużo potrafią. :)
Po sufitach jednak nie potrafią...
UsuńNo ładnie Cię zadrapał...:(łobuz...Miejmy nadzieje,że płot się sprawdzi:)
OdpowiedzUsuńTo nie on, to płot ;)...
UsuńAuuuaaaaa!!! To straszne...
OdpowiedzUsuńTy wiesz, że ja na taką samą ranę musiałem dwa miesiące czekać w kolejce do szpitala? :)) I dopiero mi zrobili.
Choć u mnie rzecz jasna ona była planowana (przez pana chirurga) i niby potrzebna.
:). widocznie była skoro planowana :)... ja za tą niekoniecznie tęskniłam ;)
UsuńNareszcie kotek bezpieczny :D
OdpowiedzUsuńSuper że to zrobiłaś Abi ;))
Mam nadzieję że nie do sforsowania .
Nóżki żal :( Niech się ładnie i szybko zagoi ;)
Ja też mam taką nadzieję. Zobaczymy. Oby!
UsuńO, faktycznie na zdjęciu wygląda nie na wkurzonego tylko na wk...nego ;-))) Taki spacerniak mu się z podwórka zrobił ;-)))
OdpowiedzUsuńAle gdyby u mnie to rozwiązałoby sprawę nie namyślałabym się ani chwilę. Niestety - moje koty jak zwiewają to przeskakując z drzewa do sąsiadów. Ostatnio Gacek wywinął taki numer, też go długo szukaliśmy. Przydałby się jakiś elektryczny pastuch działający na kilka metrów w górę ;-))))