wróbla ćwirka, czyli zupełnie nie ptasiej Szimi...
Jak wiadomo psa ma cukrzycę - niedocukrzenie. Glukoza, normalnie na poziomie 120 jednostek, u niej spada, do poziomu, w którym pies się na łapach słania, leci na wszystkie strony, traci kontakt ze samą sobą i z otoczeniem.
Najbardziej w takich momentach nie chce leżeć... Ostatnio częściej się kładzie, ale główny atak zawsze musi już minąć, aby to zrobiła. Czasem też bardzo nie chce wracać do domu (gdy akurat na spacerze się to zdarzy), albo z domu chce wyjść.
Aby ułatwić sobie i psu podtrzymywanie jej kupiliśmy szelki (samochodowe, solidniejsze).
Z uchwytem.
No, ale dzisiaj to myślałam... - oj, złe, smutne myśli miałam. A było tak:
siedziałam na ogrodzie z kotami czytając pracę, którą muszę przeczytać. Kociki grzeczne bardzo. Zaniepokoił mnie jednak odgłos z domu, (chwilę trwało zanim się zorientowałam, bo straciłam czujność - Szimiśka wróciła ze spaceru w dobrej kondycji) aż tu dotarło do mnie - Szimi się przewraca.
Pobiegłam do niej, chciałam jej przenieść legowisko, bo leżało na podłodze i jej się łapy rozjeżdżały, gdy próbowała się położyć. Lepiej, gdyby było na chodniku. Ale nie zdążyłam - przewróciła się na bok. Nie było to jeszcze groźne, bo na miękkie. Dyszała okropnie. Śliny dużo. Drżenie (typowy objaw u niej, gdy cukier spada). Poszłam przygotować glukozę, ale wzięłam po drodze kawałek naleśnika. Takie maleńkie kawałeczki, leżącej Szimi dałam dwa. I wróciłam do kuchni. Miałam już glukozę w kubeczku z wodą - myślalam, że jej tego naleśnika wysmaruję, ale Mała wstała i chciała wyjść na ogród... Poślizgnęła się, nie utrzymały jej łapki...
Żyje.
Nie będę jednak pisała jak wyglądała...
Glukoza u Pani doktor wynosiła 25. Omdlenie jest od 15?.. Nie wiem. Ja myślę, że ona miała poniżej tych 15-u - podałam jej glukozę strzykawką, a właściwie rozsmarowałam po pyszczku, po języku..., bo przełknąć nie była w stanie. Telefon do weterynarz, a ta nie może przyjechać. Na szczęście po paru minutach Psa poczuła się lepiej i mogliśmy ją zawieźć. Dobrze, że zdążyłam jej tego naleśnika dać...
Dostała glukozę do krwi, 400 ml - kroplówką. Ciężko było się wkłuć, ale się udało. Po glukozie poziom cukru 160! Uff!. Teraz Szimi śpi. O 19 jedziemy znów sprawdzić cukier... Może to nam powie jak szybko ona go "zjada"?.
Najgorsze jest to, że nie wiadomo jak jej pomóc. Ataki wydają się być niezależne od tego kiedy, co i ile zje... Ale spróbujemy z ciastkami... Może się uda regularnie, chociaż o to trudno... Tabletek nie je. Jedynie ta glukoza w płynie, strzykawką... Dobrze, że chociaż to działa.
Pamiętam, że gdy Szimi miała pierwszy ataczek i słaniała się na spacerze byłam przerażona. Teraz mnie to nie rusza na tyle, że z zimnymi nerwami podprowadzam ją do domu i ładuję strzykawkę rozcieńczonej glukozy wprost do pyszczka. Dzisiaj jest nasz kolejny "pierwszy raz". Oby ostatni...
.
Jej, biedna Szimi. Jaka to jednak okropna choroba ta cukrzyca. I poza ludźmi dopada też zwierzaki - a im rzeczywiście trudno pomóc, nie rozumieją, że trzeba regularnie jeść, żeby poziom cukru był odpowiedni. Podziwiam Cię, Abigail, za zimną krew i umiejętną pomoc... Ja bym na pewno straciła głowę...
OdpowiedzUsuńJa też ją tracę... Tym bardziej, że Szimiśka miała drugi atak, godzinę po kroplówce, już w domu. Niczego się nie spodziewała. Spała, chrapiąc po swojemu. Jest u lekarza, miała cukier 300 dla odmiany. Jedziemy o 19 zobaczyć, co dalej.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się!
OdpowiedzUsuńwlasnie - trzymajcie sie mocno
OdpowiedzUsuńrejuvenate