Plewiłam tę swoją jedną grządkę, gdy usłyszałam ptasi pisk, a zaraz za tym ujrzałam Małego Kota wpadającego ze źródłem pisku do domu... Wpadłam za nim, złapałam i potrząsnęłam w powietrzu. Wypuścił ptaszka. Wywaliłam koty na ogród, a sama rozpoczęłam "łapankę".
Koty nie były zachwycone... Mały chyba w ogóle nie skumał co się stało... Trochę mi go żal nawet było.
Później szybko przeniosłam koty z ogrodu do przedpokoju, a ptaszka wypłoszyłam ze swojego pokoju, bo złapać się nie dał.
Wpuściłam koty, które oczywiście wszystko dokładnie sprawdziły... :)
Ale ptaszka nie znalazły.
Niestety nie wiedziałam, że to nie umiejący fruwać maluszek... Przeszedł przez ogród i dopadły go inne koty :(...
Szkoda ptaszka... Ale koty się oszukały...
OdpowiedzUsuńI takie to zgubne skutki wczesnego opuszczania rodzinnego gniazda. Szkoda Małego, pewnie do tej pory zastanawia się, gdzie podziała się jego zdobycz.... ptaszka też szkoda :(
OdpowiedzUsuńO jej, biedna ptaszyna... :-(
OdpowiedzUsuńAle rozczarowana mina Małego, gdy zaglądał przez balkon. Znam to, bo kiedyś szpaczka wyrwałam Gacusiowi z paszczy, też był niepocieszony. A ptaszka szkoda :-(
OdpowiedzUsuńNiestety koty mają swój instynkt myśliwego... :-(
OdpowiedzUsuńBiedny ptaszek...
No... biedny :(. Bardzo żałowałam, że nie poszłam za nim, nie schowałam gdzieś bezpiecznie :(...
OdpowiedzUsuńNie pomyślałam, że on nie lata... :(.
Skąd mogłaś wiedzieć. Szkoda, że nie udało się go uratować. Ale koty mają takie miny jakby się bardzo dziwiły dlaczego nie chcesz ich pomocy przy łapaniu. Przecież one są w tym mistrzami.
OdpowiedzUsuń