Do wątku na forum miau już zapraszałam kilkakrotnie, ale czas przybliżyć o co chodzi, gdyż historia ze stodolakami na pewno trochę jeszcze potrwa. W gruncie rzeczy, to, gdy już stado będzie "czyste", niech ta historia trwa jak najdłużej...
Dzisiaj tylko szybko nakreślę "rys historyczny"...
A więc jakiś czas temu, dowiedziałam się, że u Cioci na wsi są koty w stodole. Temat zbagatelizowałam, bo przeczuwałam, ile z tym będzie "zabawy". Nie mniej 12-go listopada pojechaliśmy na wieś...
A tam stodoła pełna kotów...
A w chlewiku cztery maluszki, z baaardzo zaawansowanym kocim katarem.
Od razu wykonałam kilka telefonów i dotarłam do osoby, która podjęła się pomóc kotom. Ta osoba na miau ma nick Budrysek. Następnego dnia pojechałam z mężem na wieś i zabraliśmy maluszki z KK do lecznicy.
Zdjęcie tylko Okruszka, bo tylko Okruszek przeżył...
więcej zdjęć maluszka jest w jego topicu na miau:
Maluchy zostały tam na leczeniu, a w ciągu kilku następnych dni i przez cały kolejny miesiąc trwała akcja strylizacji i kastracji dorosłych kotów ze stodoły...
Koszty przerosły moje oczekiwania i możliwości. Nie będę się tu wdawała w szczegóły, bo cała rozpiska jest na forum miau: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=120138, ale po leczeniu ostatniej kotki: Spryciary, która trafiła na sterylizację z zapaleniem płuc, mam 450 zł długu. Całość kosztów to ok. 1700 zł!, z czego z bazarków na miau udało się pokryć: ok. 680 zł, a z pozostałych źródeł (Stowarzyszenie Bracia Mniejsi, Kasa Kastracyjna Miau, Dobre Duszki :D): ok. 570 zł
Okazało się też, że do stodoły przychodzi kolejna kotka, która była brana za kocura. Tę kotkę też trzeba wysterylizować. Na wiosnę będzie kolejnych pięć. Muszę też zakupić kolejny worek karmy...
Przy czym koty te nie bardzo nadają się do adopcji... W miejscu, w którym są, są bezpieczne, mają ciepło, dostają jedzenie, wodę. Nie mają opieki weterynaryjnej niestety :( (co staram się zapewnić, ale z mojego miasta (Bielsko-Biała), trzeba jechać na tę wieś ok. 40 minut w jedną stronę, a ja muszę w tym względzie liczyć na męża)... Są dzikie...
Maluszek przebywający u Budryska powinien dostać Zylexis, bo walka z kocim katarem, to jak walka z wiatrakami w jego przypadku :(...
Gdyby ktoś chciał pomóc (pomysłem, finansowo, fantami na bazarki), proszę o kontakt: abi01@o2.pl.
Podziwiam Cię i trzymam kciuki za powodzenie całej akcji.
OdpowiedzUsuńKotom musi być tam wyjątkowo dobrze, mam rodzinę na wsi, są tam koty niesterylizowane, ale nigdy się tak nie zakocili.
Życzę powodzenia!
OdpowiedzUsuńBardzo podziwiam Abi. Szkoda, że nie mogę się teraz dołożyć...:( Mam nadzieję, że zwróci Ci się to chociaż w tym innym, lepszym świecie.
OdpowiedzUsuń